Ogłoszenie parafialne. Szkoła to suka i sypiam po dwie godziny przy dobrych wiatrach. Nie mam weny z powodu wyprucia i nawału sprawdzianów. Zostałam wkręcona do olimpiady z historii. Baba od polaka jest po studiach. Nie mam pieniędzy na książki. Jestem przeziębiona. Czyli po prostu żyć mi się nie chce i niech mnie ktoś w końcu ukatrupi. Błagam. Daję wam jednak 3 rozdział jako WIP, bo może głowa przestanie mnie tak napierdalać. tymczasem wracam do pisania recenzji. Bo muszę ćwiczyć.
__________________________________________________________________________________
__________________________________________________________________________________
Rozdział 3
Soleanna, Zamek Elise.
Był środek nocy, gdy w skrzydle sypialnym rozbrzmiały kroki.
W tym miejscu i o tej porze mogły znajdować się tylko dwie osoby. Włamywacz lub
posłaniec. Tym razem była to jednak ta
druga postać, mknąca przez korytarze i zmierzająca ku swemu celowi. A tym celem
była komnata należąca do Silvera, który mimo późnej godziny siedział przed
oknem i wpatrywał się w uśpione królestwo. Kochał to miejsce, lecz i tak
tęsknił za przyjaciółmi mieszkającymi w Station Square. Ale najbardziej tęsknił
za pewną osobą, która jednak była poza jego zasięgiem. Jego ukochana była już z
kimś w związku, a on nie chciał wchodzić między nich, pomimo przerażającego
wręcz bólu w klatce piersiowej, który czuł gdy widział ich razem. Mimo łez,
które pojawiały się w jego oczach, gdy był całkowicie sam w swym pokoju, gdzie
nikt nie mógł go ujrzeć. Także i teraz, jego oczy zaszkliły się, lecz nie
zaczął płakać. Odwrócił tylko twarz od
okna i zeskoczył z parapetu. Nagle rozbrzmiało pukanie do drzwi, zakłócające
panującą wszędzie ciszę. Silver spojrzał w stronę drzwi jakby nie wierząc że
ktoś za nimi jest. Jednak ponowne, miarowe uderzenia w drewnianą powierzchnie
rozwiały jego wątpliwości. Skierował się w stronę dźwięku, idąc po miękkim i
puszystym dywanie, który całkowicie wygłuszał jego kroki. Zatrzymał się przed
drzwiami i uchylił je lekko. Jego oczom ukazał się granatowy jeż w stroju
posłańca.
- Silver? – Zapytał tylko przybyły, nie patrząc w jego
stronę.
- Tak.
- Mam wiadomość d0 ciebie i dla kogoś o imieniu Blaze. – Posłaniec podał mu zapieczętowaną kopertę i
od razu się ulotnił. Silver jeszcze przez chwilę patrzył w przestrzeń przed
sobą, jednak po chwili postanowił pójść do Blaze. W końcu list nie był tylko do
niego.
Można by powiedzieć, że kotna nie była szczególnie
szczęśliwa z wizyty, jednak nic na ten temat nie mówiła. W końcu Silver nie
przyszedłby do niej o tej porze dla żartu. I nie myliła się, widząc kopertę w
jego dłoni.
- Posłaniec. – Powiedziała zapalając światło i usiadła w
miękkim fotelu.
- Słyszałaś go? – Zapytał zdziwiony Silver i zasiadł
naprzeciwko niej.
- Nie, ale ta koperta mówi sama za siebie.
- Racja. Jest zaadresowana do nas obojga. Kto otwiera, ty
czy ja? – Blaze spojrzała na niego jak na dziecko i wyrwała mu list. Szybko
rozdarła papier i wyjęła zgiętą kartkę.
- To od Tailsa, a właściwie od wszystkich z Station Square.
– Kotka na chwile zamilkła, by przeczytać resztę listu. Kiedy doszła do końca
podniosła wzrok na Silvera, lekko pobladła. – Tu jest napisane, że Oswald
wrócił.
W pokoju zapadła grobowa cisza, nie było nawet słychać
grzechoczących zazwyczaj na wietrze korali. Po paru sekundach srebrny jeż wstał
i z poważną miną podszedł do okna.
- Musimy do nich jechać. – Prawie wyszeptał, w środku modląc
się żeby nie było za późno na ich powrót.
- O to nas proszą. Proponuję, żebyśmy jutro z samego rana
wyruszyli w drogę. Im szybciej tym lepiej. Chcesz zostać u mnie czy wrócić do
siebie i się spakować? – Zapytała Blaze, nie pokazując po sobie, że tak
naprawdę jest przerażona tym, co mogą ujrzeć gdy dojadą na miejsce.
- Pójdę się spakować, a gdy skończę, wrócę tutaj. I tak
dzisiaj już nie zasnę.
- Dobrze.
Station Square
Mogłoby się wydawać, że w mieszkaniu niebieskiego jeża
zastanie się tylko porozrzucane wszędzie opakowania po chińskim żarciu i stare
butelki po napojach. Jednak rzeczywistość była całkowicie inna. Wszystko było
wyczyszczone, praktycznie nie uświadczyło się w jego domu ani krztyny kurzu.
Jednak dzieje się tak tylko za sprawą Sally, która zmusza Sonica do sprzątania
po sobie. Tak więc, wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie nagła
nieobecność pewnej osoby, która już o tej porze siedziałaby prawdopodobnie w
parku, czekając aż niebieski jeż wybierze się na swoją codzienną przechadzkę.
Nie było jej także w kwiaciarni ani w cukierni, nawet staruszek który
codziennie karmił kaczki w parku zauważył jej nieobecność. W końcu codziennie
siadała obok niego i długo rozmawiali. Lecz dziś nikt jej nie widział. I nawet
Sonica, którego zazwyczaj ona nie obchodziła, zaczął się martwić. Poszedł nawet
do jej domu, który ku jego zdziwieniu był zamknięty na cztery spusty, a okna
zasłonięte. Zauważył także, że gazeta codzienna nadal leżała na schodkach, a ze
skrzynki nie zostały wyjęte reklamy. To
właśnie wtedy postanowił pójść do Tailsa i powiedzieć mu o tym, że
najprawdopodobniej stało się najgorsze. Musiał mu oznajmić, że Amy Rose
zniknęła.